poniedziałek, 27 stycznia 2014

When life gives you lemon... just bake!


When life gives you lemon, take it. Don't waste food.
{Giselle Marquez}



No i był to weekend obfitujący w przysłowiowe cytrynki.
Zostaliśmy w domu ze względu na wirusy, czy też bakterie, które zadomowiły się w nas tu i tam. Potem przymus został wzmocniony przez samochód, który odmówił współpracy i po kilku jęknięciach zamknął się w sobie. Całości dopełniła lodówka, która postanowiła, że nie będzie już więcej nam usługiwać i ociepliła - dosłownie! - swój wizerunek. Reklamówki z jedzeniem trafiły więc za okno. Konsekwencje tychże zdarzeń póki co pominę, gdyż będą miały swój ciąg dalszy w nadchodzących dniach...

Cóż, kiedy życie daje ci cytryny... najlepiej zrób bardzo wilgotne i bardzo cytrynowe ciasto.
Rustykalne i krzepiące w swym charakterze, jak większość dań z przepisów Nigela Slatera.
Tym bardziej, gdy w czeluściach rozmrażającego się zamrażalnika znajdziesz zapakowany w woreczek pęczek tymianku...

Po dwóch kawałkach takiego przysmaku wszystko z cytrynowo-kwaśnego robi się cytrynowo-słoneczne. 

:)


Lemon Drizzle Cake with Thyme (za przepisem Nigela Slatera)

Ciasto:
140g masła
140g cukru (najlepiej brązowego, lub pół na pół trzcinowego i zwykłego)
3 jajka
70g mąki
70g mielonych migdałów
łyżeczka proszku do pieczenia
skórka otarta z 1 i 1/2 cytryny
łyżeczka świeżego tymianku


Syrop:
sok z 1 i 1/2 cytryny
4 łyżki cukru
pół łyżeczki listków tymianku
kilka cieniutkich plasterków cytryny


Masło utrzeć z cukrem na puszystą masę, po czym partiami dodać roztrzepane jajka, skórkę z cytryny i tymianek. Dobrze połączyć. Mąkę z migdałami i proszkiem do pieczenia dodać do masy maślanej i wymieszać. Ciasto wylać do wyłożonej papierem do pieczenia blaszki-keksówki. Piec 45 minut w temperaturze 170°C*.

Aby przygotować syrop, należy zagotować składniki - do rozpuszczenia cukru, a następnie na małym ogniu redukować, aż płyn nieco zgęstnieje.
Upieczone ciasto ponakłuwać i polać syropem, który wsiąknie i nada mu wilgotną, lekko kleistą konsystencję.
Ugotowanymi w syropie plasterkamii udekorować ciasto.




sobota, 25 stycznia 2014

Jest sobie koral



Ice ages have come and gone. Coral reefs have persisted.
{Sylvia Earle}






Tak sobie myślę, że w kwestii urządzania wnętrz to jest czasem tak, że są pewne dodatki, dekoracje i elementy, których nie sposób niczym zastąpić. Takie "MUST HAVE". A raczej "MUST BE".  Odkąd więc postanowiłam skierować mój pokój dzienny w klimaty nadmorskie ('coastal style' brzmi lepiej, nieprawdaż?), wiedziałam, że chciałabym, aby zagościł w nim koralowiec.
Niestety - co absolutnie zrozumiałe - nie wchodził w grę egzemplarz oryginalny, lub nawet jego malutki fragment. Ze względów etycznych oczywiście, ekonomicznych nie pomijając.
Przestudiowałam zatem zasoby internetowe w kwestii potencjalnych ekwiwalentów. Wynik studium: niezadowalający. Dowiedziałam się, że i owszem można kupić w marketowej sekcji dla zwierząt całkiem znośne w kształcie plastikowe koralowce do akwarium. Co prawda w neonowych kolorach, ale od czego jest farba w aerozolu? Większym problemem okazało się to, iż wspomniany market to amerykański Walmart... Szerzej dostępny mieszkańcom Polski serwis aukcyjny na literę "A" nie popisał się w kwestii wyposażenia akwarystycznego. No chyba, że ktoś miałby ochotę zafundować swoim pływającym pupilom psychodeliczne przygody wśród zmutowanych stworzeń morskich w kolorach fluoroescencyjnych zakreślaczy.
Została więc opcja 'zrób to sam'. Z złożenia super przyjemna. Jeden z nielicznych tutoriali dotyczących domowej manufaktury koralowców przestudiowałam całkiem uważnie. Niby całkiem proste - szkielet z drutu, masa właściwa koralowca - papier mâché. Zgromadziłam nawet druciane wieszaki po ubraniach odebranych z pralni. Ale jednak nie przepadam za techniką papier mâché i koncepcja umarła.

Aż kiedyś...
No właśnie, czasem zdarza się taki moment, że ktoś wspominając o czymś, sprawia, iż w głowie coś przeskakuje - KLIK, Eureka! A potem to już tylko zakasać rękawy i do roboty.

Dlatego, kiedy jakiś czas temu moja koleżanka Paulina zapytała: "Domi, a robiłaś coś z masy solnej?", nastąpiło takie KLIK, które zakończyło się tym, że przy temperaturze sięgającej na dworze -10°C piękny (w mej subiektywnej opinii) koralowiec zagościł  w moim prawie już 'coastal living roomie'.

Zainspirował mnie ten tutorial.

Dobrze przygotowana masa solna, to bardzo wdzięczny materiał twórczy. Z niej powstały poszczególne elementy, które po wysuszeniu (podpieczeniu) zostały pomalowane farbą... sufitową. Podstawa powstała z gipsu, którego mamy w piwnicy jakieś 22 kilo (ot! zostało po remoncie). I teraz się zastanawiam, co jeszcze możnaby z tego gipsu stworzyć... ale to już nie ta historia.

:)




Ice ages have come and gone. Coral reefs have persisted.
Read more at http://www.brainyquote.com/quotes/quotes/s/sylviaearl540284.html#PFOQ8odRyhh3JJ10.99

niedziela, 19 stycznia 2014

3 x ♥

Of course there are many ways we can reuse something. We can dye it. We can cut it. We can change the buttons. Those are other ways to make it alive. But this is a new step to use anything - hats, socks, shirts. It's the first step in the process
Read more at http://www.brainyquote.com/quotes/quotes/i/isseymiyak351604.html#E7ti7HM7Q3xs9u6t.99

Of course there are many ways we can reuse something. We can dye it. We can cut it. We can change the buttons. Those are other ways to make it alive. But this is a new step to use anything - hats, socks, shirts. It's the first step in the process
Read more at http://www.brainyquote.com/quotes/quotes/i/isseymiyak351604.html#E7ti7HM7Q3xs9u6t.99

Of course there are many ways we can reuse something. We can dye it. We can cut it. We can change the buttons. Those are other ways to make it alive. But this is a new step to use anything - hats, socks, shirts. It's the first step in the process.

{Issey Miyake}



Jestem poduszkowym maniakiem. Mój Brat się śmieje, że nie ma u mnie gdzie normalnie usiąść, bo wszędzie leżą poduszki.  Moim zdaniem nic tak skutecznie nie tworzy domowej atmosfery oraz charakteru wnętrza, jak poduszki właśnie.
Od jakiegoś czasu szukam idealnych poszewek, które wpasowałyby się w nadmorski styl, w którym wciąż zmierza (lub dryfuje???) mój pokój dzienny...

Jakiś czas temu, gdy zobaczyłam ręcznie farbowane poszewki tworzone przez Magdę, zapałałam sentymentem do batikowych wzorów, choć nie od razu wiedziałam, że chciałabym coś podobnego. I nagle, jakiś tydzień temu stwierdziłam, że muszę mieć batikowe poduszki. Koniecznie i bezwzględnie. Tegoż samego dnia farby do tkanin zostały zamówione. W piątek w rękach miałam już kopertę z kolorowymi proszkami i pewnie poczekałyby jakiś czas na użycie, gdyby nie fakt, że po nocy spędzonej w jakiejś bardzo niefortunnej pozycji, obudziłam się dziś ze sztywną szyją.
Sztywna szyja zdeterminowała niedzielny pobyt w ciepłym domu i zapewniła całkiem znośną pozycję przy maszynie do szycia. Koło południa zasiadłam przy Łuczniku, a przed obiadem poduszki leżały już na fotelu...

Składniki:
materiał bawełniany (np. prześcieradło) 
barwniki do tkanin
sznurek
trochę wolnego czasu

Jak to zrobić w praktyce, możecie zobaczyć TU.

I muszę przyznać, że nieco zapomniana, a dobrze znana pokoleniu naszych Mam metoda farbowania wciągnęła mnie na dobre. Już się zastanawiałam, czy mam jakąś bluzkę, którą mogłabym poddać metamorfozie, ale jednak odpuściłam. 
3 poduszki, które od razu stały się moimi ulubionymi to dość radości na dziś!



Of course there are many ways we can reuse something. We can dye it. We can cut it. We can change the buttons. Those are other ways to make it alive. But this is a new step to use anything - hats, socks, shirts. It's the first step in the process.
Read more at http://www.brainyquote.com/quotes/quotes/i/isseymiyak351604.html#E7ti7HM7Q3xs9u6t



środa, 8 stycznia 2014

Zima niezima


I am good at baking. I don't know if that counts as a talent, but I love to bake. Everybody says I'm good at it, so apparently I make the best banana bread.
{Meaghan Jette Martin}





Taką zimę to ja nawet lubię. Autobus przyjeżdża mniej więcej na czas. Futrzana czapka leży w szafie. Rękawiczki w torebce.
Można pójść na spacer, na pola, może nie białe, ale pięknie wypłukane z koloru. I zamiast w zaspie śnieżnej ugrząźć co najwyżej w błocie.
A jak przypadkiem na dnie lodówki znajdzie się zapomniane banany w poczerniałych skórkach, można sobie upiec chlebek bananowy. Z dowolnymi dodatkami. Lubię z białą czekoladą, ale akurat na stanie były migdały i mrożone jeżyny.


Chlebek bananowy z jeżynami i migdałami (podążając za przepisem Liski i tym samym za Sophie Dahl...)

4 bardzo dojrzałe banany
60g masła
175g mąki
1 jajko
125g cukru demerara
1 łyżeczka sody oczyszczonej
2 łyżeczki cukru z wanilią
szczypta soli
pół łyżeczki cynamonu
garść migdałów
garść mrożonych jeżyn

Najprościej rzecz ujmując, ucieramy wszystkie składniki razem i pieczemy... A nieco bardziej precyzyjnie...
Banany rozgniatamy widelcem na papkę razem z miękkim masłem pokrojonym w kawałeczki, rozcieramy. Następnie dodajemy jajko, cukry oraz mąkę przesianą z sodą, cynamonem i solą. Migdały tłuczemy i lekko prażymy na suchej patelni. Wraz z jeżynami dodajemy do masy. Pieczemy w keksówce 55-60 minut w temperaturze 175°C.

Najlepiej pozostawić chlebek do ostudzenia, ale mi się to nie udaje, więc wyciągam z piekarnika i próbuję od razu, przez co ciasto leciutko opada, ale mi to nie przeszkadza...