poniedziałek, 28 stycznia 2013

Winter chocoholism




People ask me what I do in winter when there's no baseball.  I'll tell you what I do.  I stare out the window and wait for spring.
{Rogers Hornsby}





Czekam na wiosnę. I to chyba bardziej niż kiedykolwiek. Na to by w blogu odejść nieco od tematyki stricte kulinarnej (jakkolwiek miła i pyszna by ona nie była), otworzyć okno i wpuścić świeży powiew postów o tematyce szerszej, DIY i tej z zewnątrz związanej z fotografią. Bo teraz, gdy w każdym roboczym tygodniu przed pracą noc, po pracy noc, jedynym momentem na robienie zdjęć w naturalnym świetle jest sobotnie lub niedzielne południe, które zazwyczaj akurat wiąże się z czymś do jedzenia.

I są takie dni.
Dni, kiedy po prostu nie możesz uciec od czekolady. Kiedy to już nie tylko zachcianka czy dziecinne łasuchowanie. Dni, w których mózg bombardowany jest jednym rodzajem impulsów: CZEKOLADA.
I nie chodzi tu o żadne namiastki - mleczne batony, nadziewane mleczka ptasie czy inne, kakaowe babki, tylko o pełny smak czekolady, o zawartości kakao min.60%.


Na takie dni dobry jest absolutnie czekoladowy muffin.
Lubię korzystać z nowych przepisów, krok po kroku odtwarzać ciekawe dania według dobrych receptur.
Jest jednak pole, na którym pozwalam sobie na pełną spontaniczność i własne inicjatywy bez limitów. Pole muffinowe. 

Na bazie radosnej twórczości powstały te czekoladowe. Nie pierwsze, jednak tym razem tak dobre, że byłam zaskoczona, iż po tylu latach mogę stworzyć jeszcze lepsze. I wyjadałam surowe ciasto z miski, co zazwyczaj jednak mi się nie zdarza...



6 dużych absolutnie czekoladowych muffinów (składniki):

1 szklanka mąki
1 łyżeczka proszku do pieczenia + 1 łyżeczka sody

1 tabliczka gorzkiej czekolady (min.60% kakao) 
1/4 szklanki oleju roślinnego
4 łyżki miodu
2 łyżeczki cukru
4 łyżki śmietany (użyłam tej o zawartości tłuszczu 18%)
1 jajko + 1 żółtko
2 łyżki Nutelli

Czekoladę połamać, odłożyć 6 kostek, rozpuścić w kąpieli wodnej. Do rozpuszczonej, lekko przestudzonej czekolady dodać olej, miód, cukier, śmietanę oraz jajo i żółtko. Wymieszać na gładką, balsamiczną masę. Mąkę wymieszać z proszkiem i sodą, dodać czekoladową masę i dobrze połączyć wszystkie składniki. Dodać Nutellę i ponownie wymieszać. Rozłożyć do papilotek. Piec ok.20-23 minut w temperaturze 180°C.
W gorące muffiny wetknąć po kostce czekolady.



Najpyszniejsze jeszcze ciepłe. Wiadomo.




niedziela, 20 stycznia 2013

Dzik na oko i na ząb


Red onions are especially divine. I hold a slice up to the sunlight pouring in through the kitchen window, and it glows like a fine piece of antique glass. Cool watery-white with layers delicately edged with imperial purple...
{Mary Hayes Grieco, The Kitchen Mystic}




"Gotując na oko, czyli kulinarna podróż za głosem smaku"
Sztuka w trzech aktach.


Akt 1.
Dwie łopatki z dzika leżakują półtora dnia w chłodzie, w marynacie z czosnku, pieprzu, ziela angielskiego, kolendry, liścia laurowego, tymianku i wina. Tymczasem czerwona cebula w gorącu patelni pod wpływem cukru Dry Demerara i octu balsamicznego zmienia się w wytrawną marmoladę.

Dominika: - A może by tak lampkę wytrawnego wina cebulo?

Głos smaku: - Bardzo chętnie, poproszę.

Dominika: - I może jeszcze małą szczyptę soli dla dobrego balansu smaku?

Głos smaku: - No ba!

Akt 2.
Dziczyzna zglazurowana na patelni trafia do rzymskiego garnka. Piecze się półtorej godziny, bulgocze w winie z szalotkami i czosnkiem, stygnie i gdy już ma zostać poddana kolejnym godzinom opiekania i duszenia zupełnie nieoczekiwanie okazuje się, że... jest gotowa.

Dominika: - Ciekawe ile jeszcze potrzebuje ta dziczyzna, by była miękka i krucha?

Strona internetowa: - No pewnie jeszcze z dwie godziny...

Dominika: - No trudno, odpalam piekarnik ponownie. Lepiej dłużej, byle było wyśmienite.

Przed włączeniem piekarnika Dominika postanawia jednak, sprawdzić jak się dzik ma. Otwiera więc brytfannę.

Rzymski Garnek Romertopf: - Ta da!


Akt 3.
Łopatka z dzika serwowana na cebulowej marmoladzie (której rola okazuje się wcale nie tak drugoplanowa) z ziemniakami czosnkowo-tymiankowymi skutecznie wpływa na kubki smakowe i poczucie sytości i zadowolenia. Znika niepostrzeżenie i ślad po niej ginie.

Dominika: - I jak ten dzik?

W odpowiedzi słychać stukot sztućców i dyskretne mlaskanie.

Kurtyna.





wtorek, 1 stycznia 2013

Scones i dlaczego zbierać korki od wina.



We pride ourselves on using whole ingredients, and I think it's the fat factor that elevates a scone beyond a biscuit. That and the little bit of love we put into each one


{Dan Einstein}






Scones już gościły na tym blogu, ale nie mogłam się oprzeć pokusie zamieszczenia ich jeszcze raz.
Są pyszne na śniadanie w wolny dzień. Słodko-słone, chrupiące i lekkie. Kto jeszcze nie próbował, tego zachęcam.
Dla mnie niezmiennie z dżemem (pomarańczowym albo agrestowym) lub miodem. Ale Mąż bez problemu traktuje je jak klasyczne pieczywo, któremu salami nie straszne.

Przepis TUTAJ



Tak czy inaczej, głównym bohaterem tego posta jest serce.
Te korki zbierały się dość długo (nie pijemy aż tyle wina...), mozolnie (nienaturalne substytuty korków są okropne, ale pojawiają się coraz częściej) i z pomocą osób trzecich (gdy słyszałam pytanie: "Zbierasz te korki jeszcze, czy wyrzucić?").
Z założenia miały być literką (taką jak na przykład TU). Ale mam już własnoręcznie robione monogramy z morskich patyczków. Tymczasem przedwczoraj naszła mnie nagła i silna chęć ich natychmiastowego wykorzystania. Nawet nie chciało mi się drukować żadnego szablonu.
Po prostu siadłam na kanapie, podłączyłam pistolet do kleju i... sklejałam.

Może jest trochę 'kopnięte', niesymetryczne, ale i tak je lubię. Tym bardziej, że podobno prawdziwe piękno nie zawsze kryje się w symetrii...

A korki będę zbierać nadal, żeby za pół roku móc znowu skleić kolejną ozdobę.
Bo przecież... Jednego serca! tak mało! tak mało!