czwartek, 31 maja 2012

Epoka lodo(wco)wa



My advice to you is not to inquire why or whither, but just enjoy the ice cream while it's on your plate
{Thornton Wilder}



Nie, nie jestem ani bardzo 'eko', ani też bardzo przewrażliwiona na punkcie dodatków chemicznych w jedzeniu, ale jak dostałam do przeczytania taki artykuł, to moja radość z posiadania własnej maszynki do lodów jeszcze wzrosła.

"W sklepach nie spotkasz już tradycyjnych lodów ze śmietany i mleka. Takie produkty nie nadają się do długiego przechowywania, a i cena ich wytworzenia jest zbyt wysoka. Dlatego producenci lodów bez skrupułów dodają chemię.
Przykładowo lody waniliowe robi się nie z wanilii, tylko piperonalu - środka, którego używa się także do tępienia wszy. W lodach czekoladowych często znajdziemy aldehyd C-18 - używany do produkcji detergentów."

Maszynka jest - jak to się mówi - 'konstrukcji cepa' i składa się z misy mrożącej i pokrywy z automatycznym mieszadłem. I w pełni zdaje egzamin, gdyż wstępnie zamrażając lody, usuwa kryształki lodu, przez co są one gładkie.
Ale po całkowitym zamrożeniu wcale nie takie miękkie... Robione na najtłustszej śmietance oraz pełnym mleku i tak zmrożą się 'na kość', więc przed podaniem trzeba im dać odtajać w temperaturze pokojowej (chyba że w ogóle nie doczekają procesu całkowitego zamrożenia, co też się zdarza... :) ). Jednak po odtajaniu są wspaniałe, mleczne i kremowe.

W sieci jest mnóstwo nieziemskich przepisów na lody. Jak dla mnie prym wiedzie David Lebovitz, który tworzy smaki, jakie nie przyszłyby mi nawet na myśl.
A może ktoś próbował lodów estragonowych ?

Póki co, po miodowo-szafranowych (przepis z Whiteplate) i herbacianych (na bazie receptury z MojeWypieki) zrobiłam zupełnie 'spontanicznie' własną wersję o smaku brzoskwiniowo-kokosowym.

Lody brzoskwiniowo-kokosowe (1,1 l):

1 duża puszka brzoskwiń w syropie
400 ml śmietanki (30%)
1/3 szklanki pełnotłustego mleka w proszku (pudrze)
2 żółtka
1/4 szklanki cukru pudru
200 g wiórków kokosowych

Przygotowanie:

Wszystkie brzoskwinie (oprócz jednej połówki) zmiksować w blenderze z 1/3 syropu i mlekiem w proszku. Żółtka ubić z cukrem pudrem na białą, puszystą masę. Następnie do żółtek dodać śmietankę i ubijać, aż masa będzie dość gęsta. Do masy dodać zblendowany mus brzoskwiniowy oraz wiórki kokosowe, wymieszać mikserem. Można jeszcze raz całość przełożyć zblendować. Schłodzić do temperatury lodówkowej. Następnie przelać do maszynki, która pracuje ok. 40 minut. Pozostałą połówkę brzoskwini posiekać na drobne kawałeczki i dodać do masy lodowej pod koniec ubijania. Schłodzoną mieszankę przełożyć do pudełka i zamrażać (do formowania kulek co najmniej 3 h).

Bez maszynki też można oczywiście, ale to robota dla wytrwałych i przydaje się timer, gdyż chłodzące się w zamrażarce lody trzeba co 30-60 minut wyjąć i zmiksować (i tak co najmniej 4 razy).

Wiórki kokosowe nadają tym lodom 'faktury', więc jeśli ktoś pragnie idealnie gładkich, może nie dodawać kokosa.



poniedziałek, 28 maja 2012

Truskawkowe Love


 





Truskawki, truskawki. Z każdym dniem coraz słodsze. I sama nie wiem, czy smaczniejsze, czy piękniejsze. Na pewno dobre na ciepły wiosenny podwieczorek.


Szybki PINK-SHAKE:


8 dużych truskawek
duża garść mrożonych malin
2 łyżeczki cukru-pudru
300ml mleka


Wszystko zmiksować w blenderze. Zagryzać świeżymi truskawkami.





Ja mam na ogół pamięć krótką,
ja mam na ogół pamięć złą,
ktoś do mnie mówił: "Niezabudko"
Zupełnie nie pamiętam, kto.
Ktoś mnie ubierał w perły, futra,
Kto? Całkiem nie pamiętam, lecz
Aż po starości jesień smutną
Pamiętać będę jedną rzecz:

Truskawki w Milanówku,

Tamten ganeczek w dzikim winie,
Te interludia na pianinie,
To jeszcze mi się śni,
Truskawki w Milanówku,
Pogodny wuj reakcjonista,
Który "Brygadę Pierwszą" świstał
Słuchając BBC.

Truskawki w Milanówku

Na talerzykach Rosenthala
Przysiadły od hołoty z dala
Wśród śmietankowej mgły.

Truskawki w Milanówku

I ten przechodzień, spacerowicz,
Inteligentny jak Gombrowicz,
To właśnie byłeś ty.

Nie mam pamięci do detali,

Ale pamiętam furtki skrzyp,
A potem księżyc się zapalił
i łypnął ku nam łypu-łyp.

Ja miałam oczy nieprzytomne,

Czułam gorący poszum krwi,
Więcej nie pomnę, ale pomnę,
Jak strasznie smakowały mi...

Truskawki w Milanówku,

cukier jak śnieg Kilimandżaro,
wuj przez sen mruczał "Cztery karo,"
bo we śnie w brydża grał.

Truskawki w Milanówku,
Na widelczyku srebrnym drżące,
O cichym zmierzchu sprzyjające
Związkowi dusz i ciał.

Truskawki w Milanówku,
Na księżycowy promień złoty
Ty nawlekałeś swe tęsknoty,
A ja westchnienia me.

Truskawki w Milanówku,

Przez chwilę człek nie podejrzewał,
Że to nie Lorelei w mgle śpiewa,
Lecz gwiżdże EKaDe...

Cichą tęsknotę darmo kojąc,

W jesienny zapatrzona liść,
Chcę bardzo, by piosenka moja
Zawarła jeszcze taką myśl:

Że kalarepa z Wołomina,

Która stanowi czasu znak,
Choć strasznie plenić się zaczyna,
Wspominać tak się nie da jak ...

Truskawki w Milanówku,

Martwa natura, żywy dowód,
Że jeszcze wciąż istnieje powód,
By podwieczorki jeść.

Truskawki w Milanówku,

Wytworne żarty od niechcenia,
Ach, pracowały pokolenia
Na formę tę i treść.

Truskawki w Milanówku,

Wuj konkubine miał w Brwinowie,
Ale nam o niej nie opowie,
Wuj już na chmurce gdzieś.

Truskawki w Milanówku,

Wasz czar nie zniknął i nie przepadł,
Nim was zagłuszy kalarepa,
Poświęcam wam tę pieśń. 









Malowane, drukowane



W co się bawić? W co się bawić?

Można by odpowiedzieć: Consult with your pillow. :)


A traktując to powiedzenie bardziej dosłownie, niniejszy post traktuje o włąsnoręcznie szytych poduszkach i o metodach aplikacji motywów graficznych na tkaninę.

Personalizowane poduszki i poduszeczki to coś, co bardzo lubię, ale już powoli brakuje mi miejsca na kolejne egzemplarze. Niektórzy goście śmieją się, że nie ma u nas gdzie usiąść, bo wszędzie leżą poduszki. Ale to chyba właśnie one, jak mało co, oswajają i udomawiają przestrzeń.

W zasadzie własne poszewki można zrobić ze wszystkiego. Na przykład z nogawek starych jeansów lub starego obrusa. Trzy ścieżki maszyną plus wszycie zamka lub guzików. Ta da!
Najciekawszy element to jednak nadruki i malunki. Można je wykonać na różne sposoby i z różnym efektem.

1) Nadruk na materiale
Może się jej podjąć każdy posiadający drukarkę atramentową. Materiał o dość gęstym splocie należy dociąć do formatu A4. Kartkę papieru okleić raz przy razie paskami taśmy dwustronnie klejącej. Następnie przyklejamy materiał do kartki i starannie wygładzamy wszelkie nierówności. Wsuwamy do pustego podajnika papieru i drukujemy wybrany motyw.

Kopalnią ciekawych grafik do wykorzystania jest ten blog. Czerpią z niego niezliczone rzesze fanek DIY.

Ograniczenia tej metody nadruku to: po pierwsze - rozmiar oraz po drugie - 'spieralność' motywu. Trzeba zatem zachować ostrożność i chronić taką poduszeczkę przed zamoknięciem.

2) Malowanie farbą do tkanin
Jest to sposób wymagający nieco cierpliwości i precyzji, ale dający duże pole do popisu przy większych gabarytach. Można oczywiście dać się ponieść fantazji lub precyzyjnej dłoni i malować 'odręcznie', ja jestem jednak zwolenniczką szablonów. Wówczas drukujemy i wycinamy wybrany motyw/napis/litery i ołówkiem odrysowujemy na tkaninie (paski i ramki łatwo wykleić za pomocą żółtej taśmy malarskiej). Uzyskane kontury wypełniamy pędzelkiem i farbą w wybranym kolorze. Ja używam farby Decorfin Textile i uważam, że jest znakomita (gęsta, nie przemacza za mocno tkaniny, dobrze kryje).

Niewątpliwą zaletą jest to, że po przeprasowaniu tkaniny (na lewą stronę), farba utrwala się i tkanina może być prana (maksymalnie do 40 stopni).

3) Transfer wydruku na tkaninę
To metoda, z którą ciągle jeszcze walczę zastanawiając się, czy ją polubię, czy też nie. Daje ona 'znoszony', vintage efekt - transferowany nadruk jest nieco rozmyty, ale za to utrwalony. Można taką tkaninę prać w letniej wodzie.
Motyw, który chcemy przenieść na materiał musi być wydrukowany na drukarce laserowej, jako 'lustrzane odbicie'. Taki wydruk przykładamy i mocujemy taśmą do tkaniny. Następnie przy pomocy gąbeczki lub ściereczki (pamiętając o rękawiczkach gumowych) moczymy kartkę rozpuszczalnikiem NITRO i dociskamy. Wydruk odbija się na materiale, choć w moim przypadku - z różnym stopniem zachowania szczegółu...
Instruktaż dla tej metody można znaleźć tutaj.


A poniżej kilka moich dokonań - homarowy wydruk i szablonowe malunki...



How come the dove gets to be the peace symbol? How about the pillow? It has more feathers than the dove, and it doesn't have that dangerous beak
{Jack Handy}

niedziela, 27 maja 2012

Niedzielne śniadanie. Scones.





Niedziela. Wolny poranek. I nie ma pieczywa. 
Może wyczarować lekko słodkie, angielskie scones? Co prawda to nie five o'clock, a śniadanie, lecz za 30 minut łamię pierwszą, ciepłą, ciasteczkową bułeczkę...
Jeśli komuś nie przeszkadza słodka nuta i kruchość w pieczywie, jest to wspaniała i szybka alternatywa dla tradycyjnych, drożdżowych bułek.


Na 8 scones gotowych w 30 minut (przepis stąd):

250g mąki
40g cukru pudru
szczypta soli
4 łyżeczki proszku do pieczenia
50g miękkiego masła
1 jajko
100 ml mleka
2 garści rodzynek sułtanek.

Piekarnik rozgrzewamy do temperatury 200 stopni.
Mąkę przesiewamy z cukrem pudrem, solą i proszkiem do pieczenia do miski. Dodajemy miękkie masło i wyrabiamy na 'piasek'. Jajko ubijamy dodając pod koniec mleko. 2/3 mleczno-jajecznego płynu dodajemy do mąki, następnie rodzynki i wyrabiamy gładkie, elastyczne ciasto. Ciasto rozwałkowujemy podsypując mąką na grubość 1-1,5 cm, a następnie małą szklanką wykrawamy placuszki (okrawki zbieramy, wyrabiamy, rozwałkowujemy ponownie i wykrawamy ostatnie krążki).
Placuszki układamy na blasze wyłożonej papierem do pieczenia. Smarujemy pozostałym mleczno-jajecznym płynem. 
Pieczemy 15 minut, aż będą złociste.

Najlepsze są ciepłe.  Z masłem do jajka na miękko. Z marmoladą pomarańczową. Lub jak kto woli.

I lepiej nie zachowywać ich na drugi dzień, choć prawdopodobieństwo tego jest niewielkie.



 Mała foto-dedykacja dla Ewel - mlecznik i kieliszki do jajek są cudne!








 We pride ourselves on using whole ingredients, and I think it's the fat factor that elevates a scone beyond a biscuit. That and the little bit of love we put into each one
{Dan Einstein}

Ra-bar-bar




The demand for rhubarb is still there
{Mary Austin}


Rabarbar nieodmiennie kojarzy mi się z dzieciństwem, szczeniackimi zabawami z Michałem i Pauliną, ogródkiem Krystiana na Milewskiego. Bo były dzieciaki, hamak i pogryzany rabarbar.
A tu ponad 20 lat później nadszedł kolejny sezon rabarbarowy i wszyscy o rabarbarze. ..
Dwa razy mijałam pęczek rabarbaru w lidlowej alejce, aż w końcu się skusiłam. No bo przecież rabarbar ma ten jedyny w swoim rodzaju smak i kwaśność i na pewno warto zjeść kawałek takiego wiosenno-sezonowego ciasta.

Oparłam się na przepisie Doroty, nieco go modyfikując w proporcjach. 

Ciasto:
400g mąki pszennej
200g miękkiego, pokrojonego masła
50g margaryny
4 łyżki cukru pudru
szczypta soli

Wszystkie składniki wyrobić w misce jak na kruszonkę. Dodać kilka łyżek bardzo zimnej wody i wyrobić ciasto. Zawinąć w folię spożywczą i odłożyć na 30 minut do lodówki. Przygotować rabarbarowe nadzienie.






Rabarbarowe nadzienie:
5 szklanek obranego, pokrojonego rabarbaru
1 szklanka cukru trzcinowego Dry Demerara
1/2 szklanki cukru pudru
cukier waniliowy
łyżka mielonego cynamonu
4 łyżki mąki ziemniaczanej




Wszystkie powyższe składniki wymieszać i odstawić.
Schłodzone ciasto podzielić na 2 części i rozwałkować. Jednym płatem ciasta pokryć dno i boki ceramicznej formy, wypełnić nadzieniem. W drugim płacie ciasta wyciąć otworki (by mógł przez nie odparować nadmiar płynu), przykryć ciasto, docisnąć brzegi.

Wierzch ciasta posmarować mlekiem i oprószyć  cukrem trzcinowym Dry Demerara.

Piec, aż będzie pięknie zarumienione. U mnie było to 15 minut w temperaturze 200 stopni, następnie 25 minut w temperaturze 175 stopni i jeszcze 10 minut z termoobiegiem.
























Rabarbar - (syn: rabarbar zwyczajny, rzewień ogrodowy, rzewień zwyczajny) Rheum rhaponticum  - gatunek byliny należący do rodziny rdestowatych. Pochodzi z obszarów Azji Środkowej, Bułgarii i prawdopodobnie południowej Syberii. 

środa, 23 maja 2012

Kanaryjskie ziemniaki czyli Papas Arrugadas con Mojo Rojo



It is a mistake to think you can solve any major problems just with potatoes.
{Douglas Adams}

Oh really? :)

Tak, tak, to nie jest z założenia blog kulinarny. Ale rano z dziewczynami jadłyśmy na śniadanie bułki z Ewowym mojo rojo, a tymczasem w przypracowym sklepiku leżały te małe młode ziemniaczki i czekały na jakiś ciąg dalszy. Ewa zaś wizualizowała nam smak klasycznej potrawy z Fuerteventury, a te słoneczne wyobrażenia konfrontowałyśmy z wyżej wspomnianym domowym mojo rojo. Zapach i smak sosu absolutnie przekonał mnie do jak najszybszego wypróbowania własnej wersji. A że na Wyspach Kanaryjskich mojo rojo często występuje w duecie z papas arrugadas, nie było wyjścia, ziemniaczki 'trzy-pięćdziesiąt-za-kilogram' znalazły nabywczynie, w tym mnie oczywiście.



Papas Arrugadas:

1 kg jak najmniejszych młodych ziemniaków
250g soli
liść laurowy
2 plastry cytryny

Metodologia obróbki ziemniaczków (oraz przygotowania sosu) zaczerpnięta jest stąd, a polega na tym, że opłukane, ale nieobrane gotuje się w mocno słonej (oryginalnie morskiej) wodzie. Po odlaniu wody na ziemniakach pozostaje szaro-słony nalot. Odcedzone ziemniaki 'dosusza' się jeszcze w tym samym garnku na małym ogniu, aż skórka pomarszczy się.





Mojo Rojo (moja wersja z posiadanych w domu zasobów):

1 opalana czerwona papryka konserwowa bez skóry (opcjonalnie pół świeżej czerwonej papryki)
1 świeża papryczka chilli, wypestkowana
4 duże ząbki czosnku
250ml oliwy z oliwek
łyżka octu winnego (może być balsamico)
3 łyżeczki słodkiej mielonej papryki
1/2 łyżeczki kuminu
1/2 łyżeczki sproszkowanego chilli (pieprz cayenne)
1/2 łyżeczki soli (najlepiej morskiej)

Pokrojony czosnek, chilli i przyprawy ucieramy w moździerzu na pastę. Do wysokiego naczynia wkładamy pokrojoną paprykę i pastę, dolewamy oliwę i ocet. Blendujemy na gładki, gęsty sos. (Można wszystkie składniki od razu zblendować, ale trzeba wówczas robić to nieco dłużej.)



I tak oto małe, młode, polskie ziemniaki mogą nas na chwilę przenieść na słoneczną hiszpańską wyspę, a może nawet autostopem przez galaktykę, w co najwyraźniej wątpił autor cytatu otwierającego ten post. :)






Piece of the garden & garden pieces




And in the woods a fragrance rare
Of wild azaleas fills the air,
And richly tangled overhead
We see their blossoms sweet and red.

     {Dora Read Goodale,
Spring Scatters Far and Wide}


Podobno różanecznik japoński (Rhododendron molle (Blume) G. Don subsp. japonicum (A. Gray) Kron) kwitnie maksymalnie miesiąc. Moja azalia zakwitła przeobficie. Tym prędzej pobiegłam do ogródka, żeby uwiecznić coś, co za miesiąc może być już przeszłością. Zwłaszcza, że ogrodnik to ze mnie raczej amator-entuzjasta, a to nie zawsze sprzyja podręcznikowemu rozwojowi flory.


A dodatkowo, robiąc w weekend porządki, wpadłam na spontaniczny sposób wykorzystania słoików i resztek sznurka.  Zajęło mi to może 15 minut.
Mąż mówi, że wyglądają po prostu jak słoiki zawieszone na drzewie. Ale mi się wydaje, że to całkiem sympatyczne lampiony zwłaszcza, gdy - jak już się ściemnia - migocą w nich wesołe płomyki.






poniedziałek, 21 maja 2012

Chocolate & Chilli Cake



"All you need is love. But a little chocolate now and then doesn't hurt."  
(Charles M. Schulz)


Czekolada i chilli. W wersji nieco bardziej wytrawnej, dla lubiących mocniejsze wrażenia smakowe, choć w klasycznym wydaniu. Połączenie znane z napojów, ale mi się zachciało ciasta. Deser 'triple chocolate'. Czekoladowo-kakaowe ciasto plus mocno czekoladowa polewa. A do tego ostry second-taste, który daje chilli.




Ingrediencje na ciasto chocolate & chilli:

2 szklanki mąki pszennej
1/2 szklanki gorzkiego kakao
1 szklanka cukru (1/2 szklanki białego + 1/2 szklanki Dry Demerara) + 2 łyżki białego cukru do polewy
1 opakowanie cukru waniliowego
1 płaska łyżeczka proszku do pieczenia
1 płaska łyżeczka sody oczyszczonej
1 płaska łyżeczka sproszkowanego chilli (pieprzu cayenne)

3 jajka
200 ml słodkiej śmietanki 30%
100 ml mleka
2 tabliczki gorzkiej czekolady (min. 70% kakao), połamane
1/2 kostki margaryny, stopionej i ostudzonej

Wykonanie:

W garnuszku podgrzewamy 100 ml śmietanki i mleko. Dodajemy 1 tabliczkę połamanej czekolady i mieszamy do całkowitego rozpuszczenia. Uważamy, by nie zagotować. Mąkę mieszamy z kakao, proszkiem i sodą oraz chilli. W osobnej misce ubijamy jajka z cukrem na puszystą masę, pod koniec ubijania dodając cukier waniliowy. Do ubitych jaj - ciągle miksując - dodajemy kolejno: stopioną margarynę, masę czekoladową i mieszankę mąki. Gotową masę przelewamy do formy-keksówki posmarowanej roztopioną margaryną. Uderzamy formą kilka razy o blat, by ciasto "ułożyło się". Nacinamy nożem wzdłuż masy.

Pieczemy w temperaturze 190 stopni 15 minut, a następnie zmniejszamy temperaturę do 170 stopni i pieczemy kolejne 30 minut.

W garnuszku ponownie podgrzewamy 100 ml śmietanki. Dodajemy kolejną połamaną tabliczkę czekolady oraz 2 łyżki cukru. Mieszamy, aż składniki się rozpuszczą i uzyskamy gładką, lśniącą polewę.
Lekko ciepłe ciasto dekorujemy polewą i chilli w proszku.





Z czekoladą do picia - maksymalna czekoladowa przyjemność!



"Nine out of ten people like chocolate. The tenth person always lies."
(John Q. Tullius)

niedziela, 20 maja 2012

Kula kuli nierówna



No i Ewa Ł. - mój pracowy spiritus movens tego bloga - pierwsza zrobiła kulę. Ale ja szybko nadrobiłam zaległości. Trochę było z tym problemów. Stwarzał je Heser. Trzeba było uchronić balony przed jego ciekawskimi łapkami uzbrojonymi w pazurki. A potem ganiać go po mieszkaniu, gdy porywał w pyszczek kłębek włóczki i uciekał ekspresowo (faza Hesera na kłębki i motki daleko wykracza poza stereotypowe wyobrażenia prezentowane nam niegdyś w 'Przygodach kota Filemona').
Trudności zostały jednak przezwyciężone.

Niezbędniki do wykonania kul(i):
balon (nadmuchany do kształtu kuli, w opcji klosza do lampy - piłka plażowa)
włóczka
klej do tapet
pół godziny (na sztukę).

Metodologia wykonania jest banalna. Owijamy namoczoną w kleju włóczką (uprzednio odsączoną z kleju) balonik i zostawiamy do wyschnięcia na 1 dzień. Gdy włóczka zupełnie wyschnie i usztywni się, przekłuwamy balonik i wyciągamy jego resztki z kuli.
Zwizualizowaną instrukcję można znaleźć choćby tutaj. Albo - dla większych gabarytów kul -  tu.

Ale słowo przestrogi. Moje kule tak się zintegrowały z balonikiem, że po jego przebiciu nastąpiła całkowita implozja i z kuli zrobił się bezkształtny zwitek. My heart collapsed as well!
Jednak po usunięciu balonika, kulę udało się doprowadzić do jej sferycznych parametrów.

I voila!




Chcę ich więcej, do ogrodu, na balkon... Więc to jeszcze nie koniec.



środa, 16 maja 2012

"Śniła mi się wielka rzeka, wielka rzeka pełna mleka..."



Mleko za mną chodzi. :) I mleczne babeczki. Wiedziona tym pragnieniem, stworzyłam ad hoc przepis, który jak mi się wydało, zaspokoi tą zachciankę. Babeczki okazały się przepyszne, baaaardzo mleczne, rozpływające się w ustach. Chyba można je nazwać 'tres leche', gdyż mleko w proszku i śmietankę w cieście uzupełnia mleczny lukier. Mmm...


Składniki (na 6 sztuk):
suche:
3/4 szklanki mąki pszennej
1/2 szklanki mleka w proszku (puder, nie granulki)
1/3 szklanki cukru pudru
1/2 łyżeczki proszku do pieczenia
1/2 łyżeczki sody oczyszczonej

mokre:
1 jajko
1/3 szklanki słodkiej śmietanki 30%
80g klarowanego masła

lukier:
3-4 łyżki mleka
1/4 szklanki mleka w proszku (puder)
1/4 szklanki cukru pudru


Podobnie jak przy muffinkach mieszamy w jednej miseczce składniki suche, a w drugiej mokre. Następnie mieszamy zawartość obu miseczek na gładką masę. Przekładamy do formy (lub foremek) wyłożonej papilotkami. Pieczemy w temperaturze 175 stopni przez 20 minut i napawamy się mlecznym aromatem wypełniającym mieszkanie.

Aby uzyskać lukier mieszamy cukier puder z mlekiem w proszku i dodajemy po łyżce mleka, intensywnie mieszając, aż uzyskamy pożądaną konsystencję. Lukrujemy babeczki i podajemy lekko ciepłe. 

To nie jest blog kulinarny...



... jednak czasem zachwycam się jedzeniem, a zwłaszcza prostymi smakami (mimo że lubię ciekawe, wymyślne i egzotyczne zestawienia). A z tych prostych smaków: łosoś z płatkami chilli, rukola z botwiną i oliwą extra vergine oraz ziemniaczki w mundurkach z solonym masłem. A na deser - po prostu: truskawki.
Comforting food!

Już od dawna nie obieram ziemniaków (chyba że na mash lub do przetworzenia...), szoruję dokładnie, wycinam oczka jeśli trzeba i gotuję w mundurkach. Smakują o niebo lepiej niż obierane.

Podsumowując, w hołdzie prostym smakom i w ramach testowania możliwości mojego poczciwego, małego Benka (BenQ DC-X720 ) zamieszczam ten krótki post.

sobota, 12 maja 2012

Key Lime Pie



W piątek od rana siedząc w pracy przed komputerem zastanawiałam się nad tym, co słodkiego chciałabym zjeść (a najpierw upiec...) w weekend. W głowie zrobiłam szybki przegląd możliwości, ale większość pomysłów odpadła w przedbiegach.
Bo czekolada nie...
Owoce jako takie, no może, ale truskawki jeszcze takie mało aromatyczne, a inne... jednak nie...
Orzechy? Nie tym razem...


Pomyślałam jednak, że chciałabym żeby to było coś świeżego i lekkiego, a jednocześnie maślano-ciasteczkowego. No i padło na jedyny słuszny wybór w tej sytuacji. Key lime pie. Tarta limonkowa.


Według przepisu (i nazwy) powinno się do niej użyć gatunku limety meksykańskiej, którego na oczy u nas w sklepach nie widziałam (Citrus aurantifolia), jednak ogólnodostępne limonki sprawdzają się doskonale.


Składniki na spód tarty:
1 opakowanie ciastek Digestive (minus 3-4 ciasteczka zjedzone podczas rozpakowywania)
75g roztopionego masła

Składniki na limonkowe serce tarty:
puszka słodzonego mleka skondensowanego
4 żółtka
łyżka stołowa otartej skórki z limonki
sok z 4 limonek

Dodatkowo 200 ml śmietanki 30% do dekoracji (i smaku).



1. Ciasteczka blendujemy na piasek i mieszamy dokładnie z roztopionym masłem. Wylepiamy masą formę do tarty i podpiekamy spód 10 minut w piekarniku nagrzanym do 170 stopni. Wyciągamy z piekarnika, lekko studzimy.
2. Żółtka jajek (pozostałe białka można wykorzystać tak) ubijamy na jasną puszystą masę, po czym dodajemy mleko skondensowane, otartą skórkę z limonki i limonkowy sok.
3. Masę wylewamy na spód i pieczemy nadal w temperaturze 170 stopni przez 20 minut.
4. Ostudzoną tartę dekorujemy 'pierzynką' z ubitej śmietanki.



 I jeszcze mała foto-dedykacja dla Norwegów, od których otrzymałam ten cudną, fiołkową porcelanę kawową. Tusen takk!



 

piątek, 11 maja 2012

10 złotych.



Tyle kosztowały 2 bukiety ciętych, wielokwiatowych chryzantem.
Białe i różowe połączone razem są po prostu cudne i obdzieliłam nimi 3 naczynia. Nie, nie wazony a właśnie naczynia - kryształowe misy znakomicie się sprawdzają i dodają całości prawdziwego wdzięku w stylu retro.

Nic tak nie dodaje uroku wnętrzom jak świeże kwiaty.  Warte o wiele więcej niż 10 złotych.