poniedziałek, 30 kwietnia 2012

Recykling - Pompon - Lampion





Składniki na 1 sztukę:

2 wieczory
7 foliowych torebek (jednorazówek)
1 zużyte kuliste opakowanie po sałatce 
paczka sztyftów do pistoletu na klej
garść cierpliwości.


Jak dotąd najlepszy dla mnie sposób na utylizację torebek-foliówek zaczerpnięty z bloga matsutake.
A wieczorem wystarczy włączyć ledowego tealight'a który jest w środku i pompon-lampion ożywa migocząc delikatną poświatą. W sumie nawet romantycznie :)

Marzy mi się kilka takich na drzewie w ogrodzie, ale tyle recyklingu to już chyba ponad moją cierpliwość...







piątek, 27 kwietnia 2012

Dziękujemy Ci Poczto Polska

Zmiany przepisów w prawie pocztowym zaowocowały u mnie regularną dostawą metalowych blaszek-obciążników przytwierdzonych do przesyłek listownych. Najpierw blaszki wędrowały na stosik o bliżej nieokreślonym przeznaczeniu. Z czasem koncepcje ich wykorzystania zaczęły się coraz bardziej krystalizować. Kierunek oczywiście domowo-ozdobny.


I tak, 3 pierwsze blaszki ułożyły się w napis 'EAT', który został umieszczony w stosownym miejscu, czyli w kuchni, dokładnie między częścią roboczą tejże, a jadalnianą.
Blaszki zostały pokryte 1 warstwą białej, matowej farby w aerozolu. Następnie 'postarzone' delikatnymi muśnięciami złotej farby w sprayu, przetarte w kilku miejscach drobnoziarnistym papierem ściernym. Literki namalowałam od wyciętego szablonu farbami olejnymi (a co! wszystko się przyda) przy użyciu gąbeczki. Taa daa! Blaszki zostały zintegrowane z prastarą tabliczką informacyjną oderwaną niegdyś w zachwycie od równie starych drzwi (ponieważ takie cudo z taką oryginalną rdzą nie mogło odejść w niebyt...). I oto wiszą do dziś i wyglądają tak.





Kolejne tabliczki ożyły dzięki wspaniałej farbie tablicówce, dla której można znaleźć mnóstwo zastosowań. Kilka znalazło miejsce jako tabliczki doniczkowe...




...a 3 jako zawieszki, których 'treść' można zmieniać, kiedy tylko się zechce. Jest jeszcze kilka innych, ale o nich może kiedy indziej.




środa, 25 kwietnia 2012

Opowiadanie z Doliny Muffinków



Pierwszego posta kulinarnego zacznę więc od najstarszej historii wypiekowej. W gruncie rzeczy mogę powiedzieć, że od muffinów moja pasja wypiekowa się zaczęła. I była to miłość 'od pierwszego spróbowania', ponieważ już za pierwszym razem muffinki pięknie wyrosły, czym rozwiały moje wyssane z palca przekonanie, iż "do pieczenia to ja się nie nadaję". Później, po wielu eksperymentach smakowych, nieco straciłam nimi zainteresowanie na rzecz 'bardziej wyrafinowanych' form cukierniczych, ale ostatnio uczucie wybuchło na nowo ze zdwojoną siłą. A to za sprawą bananów. Zblendowane banany dodane do ciasta nadają muffinom cudowny aromat, ale też znacząco wpływają na konsystencję. Po prostu trudno im się oprzeć.
Najbardziej zachwycające w muffinach jest to, że z przepisu bazowego można wyczarować konfiguracje smakowe, jakie tylko się komu zamarzą.
W tym poście (gdyby ktoś chciał skorzystać) recepta na muffiny bananowo-kokosowe z czekoladą.


Składniki na 12 sztuk.


Składniki suche:


2 szklanki mąki
2/3 szklanki cukru (lub cukru-pudru)
1 płaska łyżeczka proszku do pieczenia
1 i 1/2 łyżeczki sody oczyszczonej
szczypta soli
1/2 szklanki wiórków kokosowych
150g potłuczonej czekolady - gorzkiej (wersja bardziej wytrawna) lub białej (wersja mleczno-słodka)


Składniki mokre:


2 jajka (lekko roztrzepane)
3 duże, dojrzałe banany
125g sklarowanego masła
kilka kropli ekstraktu (lub aromatu) waniliowego


Standardową procedurą muffinową mieszamy w 1 misce składniki suche. Banany blendujemy na klejącą, gładką masę i mieszamy z roztrzepanymi jajkami, schłodzonym sklarowanym masłem i aromatem w drugiej misce. Składniki mokre wlewamy do suchych i mieszamy do połączenia, niezbyt dokładnie. Przekładamy do muffinowej blachy lub silikonowych foremek wyłożonych papilotami. Pieczemy 20-25 minut w temperaturze 180 stopni Celsjusza.


Najpyszniejsze lekko ciepłe, gdy czekolada jest jeszcze lekko płynna...


Wersja oryginalna zaczerpnięta stąd.




wtorek, 24 kwietnia 2012

Słowo (przed)wstępne

Podobno najtrudniej jest zacząć. Może i tak. Głównie z jednej przyczyny. W sieci jest tyle wspaniałych blogów z pomysłami i inspiracjami dotyczącymi codziennych aspektów życia - kulinariów, upiększania otoczenia, rękodzieła, fotografii - że trudno rozproszyć obawy dotyczące każdego nowego pojawiającego się 'wirtualnego pamiętnika'. Niełatwo też jednoznacznie określić, czy takiego bloga zakłada się bardziej dla siebie czy bardziej dla innych. Oczywiście większość powie, że bez odbiorców innych niż 'me, myself & I', nie ma to większego sensu. Z drugiej strony, blogowe publikacje są niczym innym jak tylko graficzno-tekstowym echem rzeczy już dokonanych. No więc ewentualnie - jako że tradycyjne albumy zdjęciowe i papierowe pamiętniki poszły dawno w odstawkę - chcemy to echo utrwalić, żeby czasem zatrzymać lub cofnąć się w czasie i przywołać momenty, które nam wydały się warte zachowania. Mając przy tym wszystkim nadzieję, że komuś one spodobają się również. Lub zachęcą do kreatywnego spojrzenia na codzienność. Tym lepiej.